Pole tekstowe:  
Kim jest naprawdę: czy „ cudownym dzieckiem”, „wirtuozem”, czy też po prostu, inteligentnym muzykiem zakochanym w muzyce i w swoim instrumencie- trąbce?
 
„To prawdziwy cud”: ogromny talent, a przy tym niezwykle skromny człowiek”.
To zdanie maestro Eri Klasa, która powiedziała to następnego dnia po koncercie w Pyłtsamaa, gdzie Sergej Nakariakow grał koncert skrzypcowy d- moll F. Mendelssohna w transkrypcji na trąbkę. Towarzyszyła mu Estońska Narodowa Orkiestra Symfoniczna pod batutą Eri Klasa.
Kilka dni wcześniej grał w Tallinie, w Sali koncertowej „Estonia”, gdzie zaprezentował się w interesującym i różnorodnym repertuarze, wykonując utwory Vivaldiego i Veraciniego, Purcella i Haendla, Webera i Arbana… Akompaniował mu niemiecki pianista i organista Martin Rost. Nakariakow grał na trąbce i flugellhornie.
Bez przesady, można powiedzieć, że grało w tej Sali wielu  znakomitych instrumentalistów,
ale takiego wirtuoza na trąbce, grającego taki repertuar- ta sala jeszcze nie słyszała !
 
Jak się Panu grało?
 
Grałem dzisiaj z dużą przyjemnością. Piękna sala o bardzo dobrej akustyce i miła publiczność, która przyjęła mnie fantastycznie.
W Tallinie jestem po raz pierwszy. Wyjątkowo piękne miasto
 
Mówi Pan tak, mimo swych licznych podróży w różnych miejscach w świecie?
 
Rzeczywiście, bywałem w wielu miejscach, jednakże w Tallinie jest coś takiego swojskiego, czego gdzie indziej nie znajduję.
 
A spośród tych miejsc, w których Pan występował- czy publiczność reaguje podobnie, czy nawiązuje Pan zawsze z nią kontakt emocjonalny?
 
Europejska publiczność jest otwarta i nie wstydzi się okazywać emocji- kontakt z nią jest bardzo dobry. Noo…Amerykanie też… Za to w Japonii- inna tradycja, oklaskiwać wstydzą się i podczas koncertu nie okazują aplauzu, ale za to po koncercie pół sali przychodzi po autograf.
 
A jak jest w Rosji – rodzimej Rosji?
 
W Rosji, ostatnimi czasy, nie gram zbyt często. Półtora i dwa i pół roku temu grałem koncerty w Gorkim (Niżnij Nowgorod) i w Petersburgu.
Publiczność przyjęła mnie tam bardzo ciepło.
 
Często słyszy się od muzyków, którzy wyjechali zagranicę, że tęsknią za rosyjską publicznością. Czy Pan też to czuje?
 
Trafiają się tacy ludzie, którzy po prostu mi zazdroszczą. To moi koledzy, dęciści, szczególnie w moim rodzimym mieście.
 
To nie wygląda na zazdrość, a raczej na zawiść…
 
Zapewne w pewnym stopniu – tak.
Rzecz w tym, że ja w zasadzie nie gram tradycyjnego repertuaru na trąbkę, tylko transkrypcje, które aranżuje dla mnie mój ojciec. Są to utwory w oryginale skomponowane na inne instrumenty.
 
Czy to znaczy, że brakuje literatury muzycznej napisanej na trąbkę?
 
Ja chcę po prostu grać muzykę, która mi się podoba. Według mnie, w transkrypcji na inny instrument muzyka nic nie traci z oryginału, za to niewątpliwie wzbogaca repertuar trąbkowy.
 
Na ile ważny dla Pana jest kontakt z publicznością podczas koncertu?
 
Bardzo ważny. Kiedy czujesz, że publiczność Cię wspiera i masz z nią kontakt uczuciowy – to bardzo pomaga i inspiruje. Wtedy gra się wspaniale.
 
Dokonuje Pan wielu nagrań – tam przecież nie ma tej publiczności, która działa pobudzająco na każdego artystę – nie ma tego bezpośredniego kontaktu.
 
Podczas nagrań wchodzę przecież w kontakt z muzykami, z orkiestrą. To szczególny kontakt, tak jak np. w duecie z akompaniującym pianistą.
Oczywiście, to jest o wiele trudniejsze, bo nie ma tego natchnienia, które daje publiczność na koncercie.
 
A co z tremą przed koncertem? Czy denerwuje się Pan przed koncertem?
 
Na to pytanie na dzień dzisiejszy odpowiem tak: jeśli czuję się dobrze przygotowany do koncertu, nie mam powodu do zdenerwowania. Chociaż , z drugiej strony, przed koncertem jest coś takiego… Trudno określić to słowami… To tak, jakbym wypił bardzo mocną kawę – podekscytowanie, poziom adrenaliny podnosi się. To nie jest trema, to motywująca inspiracja.
 
Zagrał już Pan tak dużo koncertów, że pewnie trudno je zliczyć, ale czy pamięta Pan swój pierwszy występ na estradzie koncertowej?
 
Oczywiście, że pamiętam. Miałem wtedy dziewięć i pół roku i grałem w Filharmonii w Gorkim. To był „Poemat”Z. Fibicha i „Taniec neapolitański” P. Czajkowskiego.
Gwoli ścisłości – nie minął wtedy jeszcze rok od momentu, kiedy rozpocząłem naukę gry na trąbce. A w następnym roku grałem już koncert Arutuniana z orkiestrą.
 
Czy prawdą jest, że pewna zagraniczna firma podpisała z Panem kontrakt na czas nieokreślony?
 
To nieprawda. Kiedy miałem czternaście lat tata podpisał pięcioletni kontrakt (ja byłem jeszcze niepełnoletni) z niemiecką firmą nagraniową „Teldec Classic International”.
W tej chwili podpisałem kolejną umowę i przedłużyłem kontrakt. Do tej pory nagrałem sześć płyt, a w końcu listopada ukaże się siódmy krążek.
 
Sergiuszu, Pan niezwykle szybko zaczął osiągać sukcesy na tym instrumencie. Kiedy Pan gra odnosi się wrażenie ogromnej łatwości i że nie ma dla Pana rzeczy niemożliwych. To mistrzostwo i wirtuozeria wykonawcza w detalach…
 
Prawda jest taka, że nic z nieba nie spada. Wszystko sprowadza się do pracy i ćwiczenia, chociaż o sobie nie mogę powiedzieć, że ćwiczę bardzo dużo.
Wszystko zależy od czasu i potrzeb: jeśli przygotowuję się do nagrania na CD, to ćwiczę około czterech, pięciu godzin dziennie – dwa razy z przerwami. Rano i wieczorem.
Ale zazwyczaj gram po półtorej godziny rano i wieczorem. Maksymalnie. Trąbka jest trudnym instrumentem i za każdym razem trzeba dużo z siebie dać. Jednak zawsze podkreślam, że trzeba często odpoczywać podczas ćwiczenia.
 
 Trudno mi  wyobrazić sobie, że w odróżnieniu od fortepianu, na trąbce można grać cztery, pięć godzin…
 
Wiem, wiem co ma Pani na myśli mówiąc to. Są studenci, którzy ćwiczą bardzo, bardzo dużo. Nie wiem czy im to pomaga i na ile. Mnie się wydaje, że można od tego zwariować. Według mnie można dużo i bardzo dużo osiągnąć przez mądre, świadome ćwiczenie – to dużo prostsza droga do osiągnięcia celu. „Wyczynowe” ćwiczenie, to nie wszystko (śmieje się).
 
Czy  nie uważa Pan, że fakt, iż gra Pan na trąbce jest przypadkiem. Naukę gry rozpoczynał Pan na fortepianie?
 
Częściowo, tak.
 
Tylko częściowo? Czy nie uważasz, że trąbka jest „Twoim” instrumentem?
 
Uważam, że trafiłem na swój instrument. Można powiedzie, że w tej dziedzinie miałem szczęście.
Chcę powiedzieć również, że na świecie jest dużo utalentowanych ludzi, którzy nie odkryli „swojego” instrumentu, nie mieli szczęścia odnaleźć  siebie w dziedzinie dla nich właściwej. W tym, w czym mogliby być znakomici. Ja miałem dużo szczęścia.
 
Ile miałeś lat kiedy zacząłeś zajmować się muzyką?
 
Sześć. Zacząłem uczyć się na fortepianie u Łady Władimirowny Szpunginy w Szkole Muzycznej nr 8 w Gorkim. W domu ćwiczyła ze mną mama, która, przyznaję, musiała zmuszać mnie do ćwiczenia.
 
 
 
Czy mama jest nauczycielem muzyki?
 
Nie. Mama grała na skrzypcach w amatorskiej orkiestrze, ale na muzyce znakomicie się zna.
Ona ćwiczyła ze mną i dawała z siebie wszystko, a ja z całych sił stawiałem opór i ścierpieć tych ćwiczeń nie mogłem (śmieje się xD).
W tej chwili do fortepianu wcale nie podchodzę, ale bardzo lubię go słuchać.
Myślę jednak, że fortepian nigdy nie był mi przeznaczony – nigdy nie był „mój”.
Po co miałem na nim kaleczyć i psuć muzykę.
 
Bardzo szczere wyznanie, ale i bardzo rozsądne. A spośród innych instrumentów, który jeszcze jest Panu bliski? Oprócz trąbki, oczywiście?
 
Wiolonczela. Bardzo mi się podoba dźwięk wiolonczeli. I głos ludzki – przede wszystkim.
To tłumaczy dlaczego gram tak dużo transkrypcji wokalnych i z repertuaru wiolonczeli.
Nagrałem oddzielne CD z muzyką wokalną w aranżacji mojej siostry – pianistki. Mam również nagrania z repertuaru waltorni, fagotu, skrzypiec…
 
Władimir Spivakov usłyszał kiedyś Pana grę i podarował trąbkę. Napisano o tym w jednej z muzycznych gazet- jak to było?
 
Było to w 1990 roku i był to ważny moment w moim życiu.
W. Spivakov zaprosił mnie na swój Festiwal w Calme we Francji. O tym mało kto wie, ale swego czasu my często koncertowaliśmy razem- w Rosji i we Francji również.
 
Występował Pan z wieloma wybitnymi artystami, między innymi z taką znakomitością jak Tatiana Pietrowa Nikołajewa.
 
 
Tak, to było Jej ostatnie wykonanie koncertu fortepianowego Dymitra Szostakowicza.
Wcześniej był taki festiwal „Musik Festival and Sea”, który odbywał się na statku w  rejsie po Morzu Śródziemnym. Między nami wytworzyła się przyjacielska więź, świetnie rozumieliśmy się.
Bardzo chciała zrobić nagranie w Moskwie, ale niestety, nie zdążyła(T. Nikołajewa zmarła w 1993 roku- T.U.)
Koncert fortepianowy D. Szostakowicza grałem z Żenią Kisinym, grałem również ze swoją siostrą, no i niezapomniany występ z Marthą Argherich.
 
Z tą fenomenalną pianistką? Jak do tego doszło?
 
Byłem zaproszony na festiwal muzyczny w Szwajcarii. I tam właśnie miał miejsce ten występ. To był koncert Orkiestry Opery Lyońskiej pod batutą Kenneta Nagano.
Graliśmy Pierwszy koncert na fortepian, trąbkę i orkiestrę kameralną Dymitra Szostakowicza. Tego koncertu nigdy nie zapomnę.
 
Czy ma Pan takich wykonawców, z którymi szczególnie lubi Pan występować?
 
Najczęściej gram z moja siostrą, która jest pianistką. Jest absolwentką Konserwatorium w Moskwie w klasie Prof. Wiery Wasiliewny Gornostajewej. Często dajemy solowe koncerty w Europie. Każdego roku również w Japonii. W przyszłym roku, podczas siedmiotygodniowego tournee damy tam siedemnaście koncertów.
 
Jak często Pan koncertuje?
 
Trudno określić liczbę koncertów. To zależy od managera i moich chęci. Zdarza się, że mam dwumiesięczną przerwę w występach, ale bywa, że koncertuję bez przerwy.
Jednak ważne jest, żeby mieć czas na przygotowanie nowego repertuaru. Muzyk musi stale rozwijać się. No, i odpocząć też trzeba…
 
A propos, jakie Pan ma inne upodobania? Czym się interesujesz?
 
Trudno nazwać to zainteresowaniem, ale uwielbiam gry komputerowe.
Nie jestem bardzo poważnym człowiekiem. Zaraził mnie tą „chorobą” wspaniały amerykański skrzypek – Gill Shaham.
 
Co sądzisz o jazzie – jest przecież tyle wspaniałej muzyki jazzowej na trąbkę?
 
Na świecie jest tylu wspaniałych muzyków jazzowych. Nie sądzę, żeby znalazło się tam miejsce dla mnie.
Ja, po prostu, nie mam do tego talentu.
 
Chcesz powiedzieć, że nawet tak dla siebie nie grasz?
 
 Nie gram. Mam ogromną kolekcję nagrań. Uwielbiam jazz, dostarcza mi energii i elektryzuje mnie, ale nigdy nie będę tym się zajmował. Tylko muzyką klasyczną, na razie nie mam innych planów.
 
Czy istnieje jakiś autorytet wśród wykonawców, szczególnie ważny dla Pana?
 
Z trębaczy jest nim na pewno T. Dokszicer, dzięki któremu zacząłem grać na trąbce. Kiedy pierwszy raz usłyszałem nagranie Preludiów J. S. Bacha w jego wykonaniu, doznałem wstrząsu. I od tego czasu jestem w świecie muzyki.
 
To właśnie on tak zaraził Cię miłością do trąbki?
 
Tak, on mnie dosłownie – zaraził. Genialny muzyk, niezwykła indywidualność. Znamy się, choć nie dane mi jest spotykać się z nim często. Ostatni raz widzieliśmy się parę miesięcy temu.
Jeśli już mówimy o moich ulubionych muzykach, są to przede wszystkim Martha Argherich i Misha Majski. Jest tylu wspaniałych muzyków s, że aż trudno któregokolwiek wyróżnić.
 
Co jest dla Ciebie najważniejsze kiedy grasz? 
 
Najważniejsze, to przekazać publiczności swoje emocje i uczucia. Przynosi to kolosalne zadowolenie.
 
Od kilku lat mieszkasz we Francji, czy masz wokół siebie życzliwych, bliskich duchem ludzi?
 
 To bardzo trudne, nie wiem czy to w ogóle możliwe, na razie mało prawdopodobne. Mieszkam tam od 1993 roku i mam wielu znajomych na całym świecie, i mam…przyjaciółkę.
 
Przyjaciółka, Francuzka?
 
Francuzka, i znakomicie mówi po rosyjsku.
 
A Ty znasz francuski? 
 
Ja mówię po francusku i angielsku.
 
Kim się czujesz we Francji?
 
Muzykiem, jak wszędzie.
 
Obywatelem świata, czy można tak powiedzieć?
 
Można. Najzwyczajniej – obywatelem świata.
 
 

Pole tekstowe: Wywiad z Sergejem Nakariakowem
„Trafiłem na swój instrument”
 
Autor: Tamara Unanowa
Tłumaczenie z j. rosyjskiego: Renata Grzebalska-Woźnicka.
 
 
 
Prasa nazywa go „Paganinim trąbki”, „wyjątkowym talentem”
.
Urodził się 10 maja 1977 roku w mieście Gorki, obecnie Niżnij Nowgorod, w rodzinie muzycznej.
Uczył się grać na fortepianie  w klasie prof. L.W. Szpunginy w Szkole Muzycznej nr 8 w swoim mieście.
Po wypadku samochodowym w 1986 roku zaprzestał gry na fortepianie i rozpoczął naukę gry na trąbce pod kierunkiem swego ojca- pianisty, który zawsze marzył o karierze trębacza.
Przez cały czas pracował z ojcem, Michaiłem Nakariakowem , który towarzyszył i akompaniował synowi podczas jego artystycznych występów.
W1991 roku wyjechał z Rosji do Izraela, a od 1996 roku mieszka we Francji.
Występuje w różnych miejscach Europy, również w Japonii. Dokonuje wielu nagrań płytowych.